Załapałam kolejnego bakcyla - nie wiem na jak długo, ale na razie się trzyma.
Postanowiłam, obok pieczenia chleba z zakwasu, robienia papieru czerpanego, robienia jogurtu itd. nauczyć się przęść nitkę za pomocą wrzeciona.
W sklepie "Kraina Filcu" zakupiłam resztki czesanki (przez co cena była obniżona) - kolory były dobierane przypadkowo, ale stwierdziłam, że dla mnie, która chce tylko sprawdzić jak to się robi, kolor na razie nie ma znaczenia, i póki co nie będę się rzucać na "nie-wiadomo-jakie-cudo).
Do przędzenia oprócz potrzebne jest też wrzeciono. I znowu zamiast kupować gotowe za 30zet + transport, kupiłam sobie w Tesco za 2,60 takie drewniany mieszaczek do jajek (któraś z przędzących dziewczyn zaproponowała coś takiego - ale nie pamiętam, która ani gdzie :(.
Mężuś miał mi wkręcić haczyk, ale był taki zmęczony, że mu odpuściłam. Ponieważ jednak nie grzeszę cierpliwością postanowiłam sobie, jako ten pomysłowy Dobromir, poradzić sama i to zaraz, natychmiast. Okręciłam mój mieszaczek drutem, wygięłam haczyk i mam "wrzeciono" - albo coś wrzeciono-podobnego.
Jak widać coś tam mi wychodzi. Krzywo, czasem za ciasno, czasem za luźno, ale do przodu. Co prawda nadal nie wiem jak te kobiety kręcą nitki w czasie gdy wrzeciono się kręci.. Ja moje rozkręcam. Potem zatrzymuję, blokuję i dopiero wtedy ciągnę palcami po czesance, aby się skręciła. Może to widna wrzeciona?
Jak tak trochę dłużej będzie mi się podobać przędzenie, to pewnie skuszę się na normalne wrzeciono, a może i na kołowrotek. Kto wie.
Nitka na zdjęciu, to nie jest moje pierwsze dzieło. Pierwsze było w kolorze zielono-niebieskim. Ale tak bardzo mi się spieszyło, aby coś z tym drutowego zrobić, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Potem się okazało, że nitka mi się cały czas skręca - a dlaczego, bo w swojej nieświadomości "nie zblokowałam jej" czyli nie zanurzyłam w gorącej wodzie, co podobno powoduje właśnie takowe zblokowanie nitki. Zobaczymy jak mi z tą pójdzie.
Z tym wrzecionem świetny pomysł.
OdpowiedzUsuńAleż podsunęłaś mi pomysł:) Dziękuję.
OdpowiedzUsuńNa początku też nad niczym nie panowałam. Wrzeciono swoje, przędza swoje. Robiłam dokładnie, jak Ty. Po pewnym czasie ( trudno określić i pewnie każdy sam to jakoś wyczuwa), puściłam swobodnie wrzeciono, w jednej ręce trzymałam czesanke, a drugą wyciągałam włókienka. Jak wrzeciono zaczynało zwalniać, to je podkręcałam ( najwygodniej mi kręcić chwytając za haczyk). Życzę powodzenia i pozdrawiam:)