Zaraz po niej zabrałam się za szalik, dla mojej młodszej córeczki. Jest z cieniutkiego czarnego moheru, a robiłam go na drugach nr. 5. Córcia nie chciała chusty, ani żadnych wzorów, bo to takie... babciowate ;)
Szalik wyszedł długaśny, mięciutki. Przyda się w sam raz gdy nadejdzie jesień.
Dla drugiej córci zabrałam się za chustę z tego samego moherku. Wyszła bardzo ładna i dosyć duża.
A tu w porównaniu z tą kremową - a wełny wagowo było tyle samo.
Robienie chust bardzo mi się podoba. Chyba wpadłam w fazę i będę dziergać, a potem rozdawać prezenty gwiazdkowe.
A póki co marzy mi się powrót do przędzenia, do zrobienia jakieś takiej "dzikiej i szalonej" nitki - cokolwiek to znaczy.
Ładne te chusty, podziwiam, a szaliczek też fajny
OdpowiedzUsuńObydwie chusty wyszły pięknie:) Mają w sobie chyba cos magicznego, ba jak sie jedną zrobi, to natychmiast myśli się o zrobieniu kolejnej. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPiękne chusty!
OdpowiedzUsuń