Porządnie zapakowana najpierw wylądowała na kanapie, abym mogła się jej przyjrzeć z bliska i zrozumieć co do czego.
Kupiłam ją z surowego drewna, bo wymyśliłam sobie, że zawoskuję. NO TAK zawoskowałam, ale co myślałam w trakcie tego o sobie, to już tylko ja wiem i niech tak zostanie. Bo pracy było bardzo dużo. Wosk niby żółty, a w ogóle nie widać, że to z gatunku barwiących.
A na zakończenie - OTO ONA - Czy nie wygląda elegancko, jak prawdziwa Franciszka Józefina. A jeśli chodzi o imię, to otrzymała je po moim teściu Franciszku Józefie (toż to brzmi, jakby był co najmniej cesarzem), który bardzo się starał, aby znaleźć dla mnie kołowrotek. Przy czym w ogóle nie rozumiał po co mi on, skoro czapkę i skarpety można kupić w sklepie.
Piekna jest! I niech Ci dobrze służy!
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńGratuluję :) pamiętam jak ja się cieszyłam :) niech Ci się dobrze przędzie i nigdy nie zabraknie wełny :)
OdpowiedzUsuńWiem, że doskonale mnie rozumiesz. A co do wełny - powiem tak - niech tak się stanie jak piszesz :)
OdpowiedzUsuńGratulacje, piękny kołowrotek :)) Kilometrów nitek i niegasnącej fascynacji życzę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dzięki. Na kołowrotku dużo łatwiej o kilometry niż na wrzecionie :)
UsuńBardzo się cieszę, Halinko :) Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia ;)
OdpowiedzUsuńDzięki. Powoli próbujemy się z Franciszką dogadać.
Usuńna pewno ułatwi i umili Ci pracę :)
OdpowiedzUsuń