Włoczkę przeznaczyłam na czapkę. Podobno Devon jest ciepły i nie nasiąka wodą (trochę nasiąka, przecież go prałam i farbowałam :)
Miałam ochotę na ślimaczka. I zrobiłam go, ale najpierw prułam trzy razy. Długo nie mogłam ustalić grubości drutów i ilości oczek. Bo ta czapka przecież idzie po skosie. Więc najpierw wzięłam tych oczek za mało. Potem za dużo. Potem włóczka była tak pognieciona, że oczka wychodziły krzywe. Wreszcie trafiłam. Dorobiłam do tego pasek w postaci warkocza jako otok, bo lubię gdy jest mi ciepło w uszy. Zima jeszcze ostro trzyma to będę miała czapeczkę, w której wyglądam ciut mniej tragicznie niż w pozostałych. Ale z czapki nie zrezygnuję, bo jak pisałam wyżej lubię, gdy jest mi ciepło.
Jak zwykle, mam problem z uchwyceniem koloru. Kolorek nie jest, aż tak bardzo pomarańczowy. Robiłam to zdjęcie sama sobie w korytarzu, przed lustrem, a tam nie jest zbyt jasno. Gdy patrzę na te zdjęcia, to odnoszę wrażenie, jakby czapka była zrobiona z innej wełny ;)
Na poniższym zdjęciu lepiej widać kolory - ale znowu muszę powiedzieć, że są bardziej przytłumione.
Zastanawiałam się też, czy nie dodać do czapki klapek po bokach i pompona. Zostało mi jeszcze 30g wełny, więc byłoby to możliwe. Ale nie wiem, czy to nie byłaby już przesada.